środa, 26 września 2018

Beskid Sądecki dla zdrowotności.....

 Wrzesień spędzony w sanatorium w Krynicy Zdrój okazał się dla mnie bardzo łaskawy. Miałam szczęście, gdyż pojechałam z własnym rowerem i nie było problemu, bym dokładnie spenetrowała przyległe miejscowości- wystarczyły tylko i wyłącznie chęci!!! Przy dobrej organizacji dnia miałam dla siebie codziennie cztery godzinki, które oczywiście spędzałam systematycznie w terenie. A pogoda przez 24 dni pobytu była iście letnia, więc tym bardziej natura wygrywała z tzw. "fajfami".
Postanowiłam:
1) zwiedzić jak najwięcej Cerkwi  Łemkowskich
2) posmakować wody ze wszystkich ogólnodostępnych źródełek
3) pojeździć po stronie słowackiej (ze względu na ograniczony czas jedynie w przygranicznym terenie)
4) znaleźć jakieś fajne miejsca, które zostają niezauważalne jadąc np. samochodem.
Plan dla mnie był wystarczający. Zaczęłam z tzw. kopyta! Dokładny przegląd mapy turystycznej pokazał, że Krynica Zdrój jest super bazą wypadową.

Najpierw oczywiście trzeba było znaleźć najlepsze "połączenie" z przyległą Muszyną- i takowe było. Świeżutka i jeszcze gdzieniegdzie "dopieszczana" przez budowlańców ścieżka rowerowa wiła się do samej Muszyny wzdłuż przepływającego potoku Kryniczanki i Muszynki. Rower sam jechał … a widoki przepiękne. Tam też ( na wysokości Powroźnika) zauważyłam dziwną rzecz: miesiąc wrzesień a tu ogromny czarny bocian oblatywał nad Muszynką. Tak było przez kilka kolejnych moich wizyt w Muszynie- nie odstępował strugi!!!!. Zdziwiona tą sytuacją zapytałam nawet właściciela domu mieszkającego najbliżej miejsca spotkania  bociana i okazało się, że latem pomieszkuje tam od kilku lat, a na zimę gdzieś odlatuje....ale chyba nie do ciepłych krajów, bo to była połowa września???   
 


Sądeckie słynie z wielu Cerkwi greko katolickich- więc codziennie zwiedzałam kila takich obiektów. Każda Cerkiew prezentowała się pięknie na tle wzgórz zmieniających kolory liści z letnich na jesienne. Małopolski Szlak Architektury Drewnianej zawiódł mnie przez wspaniale wyniosłą Cerkiew w Krynicy Zdroju do Powroźnika (Cerkiew  wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO), Wojkowej, Tylicza, Muszynki, Mochnaczki, Słotwin, Szczawnika, Jastrzębika, Złockie, Milik i Leluchowa. Każdego dnia próbowałam także ogólnodostępnych źródeł wody mineralnej. Zdziwiona a zarazem zachwycona byłam, gdy w miejscowości Milik wiata, w której był ciek wody zaopatrzona była nawet w kubki jednorazowe do kosztowania  milickiej szczawy. Dla zmotoryzowanych praktycznie w każdej miejscowości było kilka ujęć szczawy wodorowęglano -wapniowej, żelazistej....może za wyjątkiem Słotwin. Tam niestety nie zadbano o bezpłatny luksus dla miejscowych ludzi. Wodę przekierowano przewiertem do pijalni w Krynicy, gdzie za 250 ml. płaci się obecnie około 2 zł....no cóż- taki mamy klimat ( ktoś powiedział!).
 Kolejną rzeczą, na którą chciałabym zwrócić uwagę,  to MOFETY- ciekawe zjawisko wulkaniczne, gdzie ze szczelin w ziemi wydobywają się pęcherzyki dwutlenku węgla.  Zobaczyłam  je w Złockiem i Tyliczu. W Jastrzębiku (na zjeździe do Złockie) ustanowiono mofety jako pomnik przyrody nieożywionej  im. prof. Henryka Świdzińskiego i nie dziwię się, gdyż  usłyszałam je jak  pracują jadąc jezdnią - zjawisko niesamowite. "Bulgotanie" cieszyło oczy i uszy ( uciekłam niestety stamtąd szybko, gdyż podobno zdychają tam wszystkie latające owady (hi,hi- to pewnie i ja jako ……..  byłabym zagrożona)!!!
Zapuszczając się w teren rowerem nie omieszkałam oczywiście przekraczać naszą Polska granicę. Odwiedzając cerkiew w Leluchowie zawitałam  także do najbliższej miejscowości po słowackiej stronie - Ruskiej Voli. Innego dnia- po dokładnym spenetrowaniu Muszyny ( Ogrody Biblijne, Zapopradzie, Ogrody Zmysłów, Park Zdrojowy ze źródłem Antonii) zauważyłam, że pieszym niebieski szlakiem połączonym z niebieską "rowerówką" można przedostać się także na teren Słowacji do miejscowości Legnava. No to dawaj...jedziemy. Na mapie wyglądało normalnie, ale w rzeczywistości za pierwszym podejściem musiałam się wycofać- raz, że szlak gdzieś w trawie się schował to jeszcze pogoda zapowiadała burzę....a kolacja czekała na mnie w Krynicy. Ale już następne podejście było zdecydowanie spokojniejsze. Przeprowadziłam rower ze stromizny za Borysowem i pojechałam zgodnie ze szlakiem i utorowaną drogą przez pola. To była piękna wyprawa. Droga wiła się w dół Popradu z lekkimi uskokami przy miejscowości Maly Lipnik. Niesamowicie wyglądały tereny po słowackiej stronie: Łopata Polska i Łopata Słowacka a później podjazd na specjalnie wybudowany tylko dla rowerzystów i pieszych most w Żegiestowie. I w tamtym miejscu znowu znalazłam się na terenie RP. Cóż, tylko  powrót już niekoniecznie był interesujący, bo droga 971 nie posiada poboczy (choć był  wymalowany czerwony szlak rowerowy).
Wycieczki moje to były samotne wyprawy kuracjuszki sanatorium ZUS po złamaniu nogi, ale myślę, że zobaczyłam prawie wszystko co było możliwe do zobaczenia. Na pewno nie byłoby to możliwe, gdybym jeździła długie dystanse z nosem wpatrzona w asfalt. Dlatego zachęcam do  spokojnego zwiedzania na rowerze. Czasami watro  właśnie spokojnie jeździć kręcąc głowa w lewo i prawo. Nie śpieszmy się, bo uciekają rzeczy i miejsca, które godne są zatrzymania  i  obejrzenia oraz utrwalenia w pamięci.
Pozdrawiam- Renata Tomczak