środa, 16 lipca 2014

Rowerem po Kanadzie

Relacja kolegi Mieczysława Sobielgi z pobytu w Kanadzie i jego rowerowe refleksje.

Jazda rowerem po mieście nie jest jakąś szczególną atrakcją, lecz chyba to nie dotyczy zespołu miejskiego Toronto, a szczególnie Mississaugi - miasta wielkości Krakowa, po którym jeździ się rowerem jak po gigantycznym parku malowniczo położonym nad jeziorem Ontario. Poświęciłem sporo wolnego czasu na rower wyłącznie po to, żeby sobie pojeździć w komfortowych warunkach i trochę popatrzeć na ludzi domy i drzewa. Kilka mocno subiektywnych spostrzeżeń poniżej.



Czym jeżdżą Kanadyjczycy

Przeważnie na dobrych rowerach crossowych typu Cannondale, Specializet, ale też widać chińskie badziewie z marketów oraz rowery z bezobsługowych miejskich wypożyczalni, których w Toronto jest sporo.

Po czym jeżdżą
Z reguły główne ulice miast aglomeracji mają wydzielone ścieżki dla rowerów po obu stronach pasa drogowego. Jazda w centrum Toronto jest trochę karkołomna, co obserwowałem z platformy autobusu turystycznego. Rowerzystów poruszających się w centrum cechuje jednak duża pewność siebie wynikająca chyba z tego, że mają zaufanie do kierowców. Ci ostatni bowiem zawsze ustępują pola rowerzystom. Odniosłem wrażenie, że trochę się rowerzystów boją tzn. ewentualnych skutków kolizji. Za to poza ścisłym centrum - istny rowerowy raj. Można pojeździć wszędzie. Zarówno wśród pięknych drzew po zupełnie pustych uliczkach dzielnic mieszkaniowych, jak również po ścieżkach rozległych terenów rekreacyjnych wzdłuż jeziora Ontario. Na stacjach kolejki spajającej aglomerację Toronto - zadaszone parkingi dla rowerów. Główne szlaki rowerowe oznaczone znakami pionowymi bez niepotrzebnych bazgrołów – piktogramowych rowerków, pasków oddzielających rowerzystów od pieszych, malowanych u nas na potęgę za spore pieniądze. Są to więc nie tyle ścieżki rowerowe, co ciągi spacerowo, a raczej joggingowo-rowerowe o asfaltowej nawierzchni bez progów, barierek, dziur czy tras wiodących donikąd. Kostka betonowa też tu jest na szczęście nieznana…Gwoli sprawiedliwości Kanada to ogromna przestrzeń i o bezkolizyjną koegzystencję rowerzystów i pieszych, nawet na obszarze zurbanizowanym, o wiele łatwiej niż w zatłoczonej Europie, zwłaszcza że pieszych, poza ścisłymi centrami miejskimi nie widać. 


Rowerowe obyczaje

Rowerzyści wiedzą, że jazda na tym sprzęcie generuje dobry nastrój. A jeśli do tego odbywa się przy dobrej pogodzie, w nowym, pięknym otoczeniu, mamy ochotę dać temu wyraz choćby w postaci przyjaznych gestów w stosunku do innych pedałujących. Jazda w mieście ma swoją specyfikę tzn. zgodnie ze swoją miejską naturą jest z reguły anonimowa. Rowerzyści na terenach mniej zurbanizowanych pozdrawiają się częściej. W różnej formie – np. w postaci przyjaznych gestów czy uśmiechów. Przyznaje, że mam skłonność do tego typu ekspresji w szczególnie w stosunku do rowerzystek. W Kanadzie zaczynałem ostrożnie wiedząc, że polityczna poprawność jest tu już na granicy groteski. Jednak kilka razy „pojechałem po bandzie” posyłając napotkanym rowerzystkom całusy. Powiedzmy, że był to swoisty eksperyment socjologiczny. Byłem po prostu ciekaw jak zareagują na to kobiety, którym się wpaja, że nawet przelotne spojrzenie mężczyzny jest zachowaniem seksistowskim. O dziwo, w żadnym przypadku, bez względu na wiek, nie spotkałem się z nieprzyjaznym odzewem. Wręcz przeciwnie, reakcja to uśmiech, takiż miły gest, a w dwu przypadkach, co szczególnie wzruszające, słowo – dziękuję. Podzieliłem się tymi spostrzeżeniami z kanadyjskim znajomym, który stwierdził, że to wszystko chyba dlatego, że „chodzę” już w takiej kategorii wiekowej, w której obowiązują reguły wynikające z pobłażania… Wolę jednak tłumaczyć to tym, że Kanada to kraj wyluzowanych, szczęśliwych ludzi…
 Mieczysław Sobielga