środa, 19 kwietnia 2017

Reportaż z podróży.....

Mieczysław Sobielga
Rowerem po Wilnie ....................
      Rowerowe miasta dzielę na dwie kategorie: te, w których infrastrukturę rowerową buduje się po to, aby współtworzyła miejski system transportowy i te gdzie robi się to dlatego, że tak jest cool lub jak kto woli-dżezi. 
Wilno jak również wiele naszych miast jest przykładem tego ostatniego myślenia. Reprezentacyjną ul. Gedymina wyłożono kostką, z wytyczonymi drogami dla rowerów. Wygląda pięknie, lecz jeździć po tym nożna tylko jeśli nie używamy siodełka. Za to kuszą obok równiutkie chodniki...Jest jakaś tajemnicza siła, która każe urzędnikom uczyć się koniecznie na własnych błędach...Jakoś nie starcza wyobraźni, że w odróżnieniu od samochodów głównym amortyzatorem rowerzysty jest d…  

    
            W pierwszym dniu pobytu w Wilnie byłem bodaj jedynym rowerzystą jeśli nie liczyć dziadka pchającego ogromnych rozmiarów rower w okolicach hali targowej. Bo też i chłodno-dżdżysta druga połowa wileńskiego marca średnio sprzyjała rowerowym przejażdżkom. Nawet rowery z miejskich wypożyczalni czekały gdzieś w magazynach cieplejszych czasów. Wiosna budzi Wileńszczyznę nieco później niż kielczan o czym świadczyły choćby ślizgające się kaczki na jeziorach w  pobliskich Trokach. Jednak w trzecim dniu zauważyłem już na uniwersyteckim parkingu kilka zapiętych rowerów. A w czwartym - podwójny rowerowy fart. Spotkałem bowiem sympatyczną, leginsową rowerzystkę, śmigającą na karbonowym sprzęcie. Jedną z tych co czerpią radość z jazdy na rowerze w tym samym stopniu co ze świadomości, że dobrze na nim wyglądają. Zaindagowana, okazała uprzejmość przyprawioną nutką zniecierpliwienia. Pomyślałem, skąd inąd słusznie, że chce mnie spławić. Przyznała, że wprawdzie trochę się śpieszy, ale mogę z nią jechać zagranicę bo właśnie jedzie w tamtym kierunku. Do diabła chyba nie na Białoruś!- przemknęło mi przez myśl. Przystałem jednak ochoczo i - w rzeczy samej - w kilka minut byliśmy w Republice Zarzecze. W języku dla nas obojga obcym dostałem radę co warto zobaczyć i jeśli chcę spędzić przyjemne przedpołudnie to muszę się trochę potułać. Zrewanżowałem się małym co nieco w kawiarni będącej zarazem siedzibą Parlamentu Republiki, po czym pożegnałem rowerową towarzyszkę. Jako, że najbardziej lubię rower prowadzić, to w takiej formie ruszyłem na „tułaczkę” po Republice. Na długim murze wzdłuż ulicy zawieszono w kilkunastu językach konstytucję tego sympatycznego kraju. Oto jedno z jej kilkunastu  postanowień:
„Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim. Kot nie ma obowiązku kochać swego pana ale powinien pomóc mu w trudnej chwili”. Zabawne, bo później zajrzałem do antykwariatu,gdzie właśnie kot jest dyrektorem - wielki rudy wąsacz widać, że bukinista starej daty. Podobno w ciepłe dni wyleguje się przed wejściem, przepuszczając co zacniejszych klientów. Nieco dalej sklepik ze starociami, lecz właściciel jest tak przywiązany do zgromadzonych przedmiotów, że nic nie jest w stanie sprzedać… Poprzez Wilejkę widok na Górę Trzech Krzyży i ładną willę Burmistrza. Żeby to zobaczyć, trzeba przejść przez zagracony zaułek pełen artefaktów po tych, którzy uważają, że szczęście można posiąść jedynie w sposób turbodoładowany...Nieopodal zardzewiałe mostki nad Wilejką uginające się pod ciężarem  takich  zardzewiałych kłódek, smutnych świadków  zardzewiałych miłości... Niedaleko pracownia i galeria wszystkiego co z gliny. Pochodzę z krainy iłów tortońskich dlatego musiałem się popisać przed właścicielką umiejętnościami w jej urabianiu. 
W podzięce miałem nawet otrzymać rodzinę glinianych dzwoneczków...Jednak w panice opuściłem lokal, bo znikł mój pożyczony rower. Na szczęście przestawiono go tylko nieco dalej-pewnie komuś przeszkadzał. Skończyło się happy lecz świadomość potencjalnej straty pozbawiła mnie ochoty na dalszą zabawę z gliną...Szczęśliwie dalej trafiłem na podwórkową galerię zdominowaną przez mocno erotyczne rzeźby, a jakże by inaczej, rodzaju kobiecego, których twórca był wyraźnie inspirowany testosteronem. To pozwoliło mi nieco ustabilizować psychikę po rowerowym incydencie. Sklepiki, galerie, pracownie, zaułki czyste i odrapane, brązowa syrenka zasłuchana w szemrzącą  Wilejkę, bohema, zero turystów - cisza - to właśnie substancja i klimat tego uroczego miejsca w marcowej porze.
            Po południu koniec rowerowych przygód - musiałem zwrócić pożyczony rower. Notabene jego właściciel, w wolnym czasie przewodnik po starym kampusie Wileńskiego Uniwersytetu, właśnie oprowadzał grupę Rosjan. Oczywiście w języku angielskim. Zabawne było obserwować werbalną ekwilibrystykę komunikujących się po angielsku mając świadomość, że wszyscy tzn. oprowadzający i oprowadzani doskonale przecież znają rosyjski…  Symtomatyczne - trochę kompleksów, fobii, nadziei, ambicji, talentów - tak się rodzi litewska państwowość. Wszystkiego dobrego dla tego pięknego kraju, gdzie poza miastem łatwiej spotkać groźnego zwierza niż żywego ducha.


Wilno trzeci tydzień marca 2017

 Zapraszam  także na moją stronę internetową : https://gwaraponidzie.wordpress.com/