Mieczysław Sobielga
Rowerem po Wilnie ....................
Rowerem po Wilnie ....................
Rowerowe
miasta dzielę na dwie kategorie: te, w których infrastrukturę rowerową buduje
się po to, aby współtworzyła miejski system transportowy i te gdzie robi się to
dlatego, że tak jest cool lub jak kto woli-dżezi.
Wilno jak również wiele
naszych miast jest przykładem tego ostatniego myślenia. Reprezentacyjną ul. Gedymina wyłożono kostką, z wytyczonymi drogami dla rowerów. Wygląda pięknie,
lecz jeździć po tym nożna tylko jeśli nie używamy siodełka. Za to kuszą obok
równiutkie chodniki...Jest jakaś tajemnicza siła, która każe urzędnikom uczyć
się koniecznie na własnych błędach...Jakoś nie starcza wyobraźni, że w
odróżnieniu od samochodów głównym amortyzatorem rowerzysty jest d…
W
pierwszym dniu pobytu w Wilnie byłem bodaj jedynym rowerzystą jeśli nie liczyć
dziadka pchającego ogromnych rozmiarów rower w okolicach hali targowej. Bo też
i chłodno-dżdżysta druga połowa wileńskiego marca średnio sprzyjała rowerowym
przejażdżkom. Nawet rowery z miejskich wypożyczalni czekały gdzieś w magazynach
cieplejszych czasów. Wiosna budzi Wileńszczyznę nieco później niż kielczan o
czym świadczyły choćby ślizgające się kaczki na jeziorach w pobliskich Trokach. Jednak w trzecim dniu zauważyłem
już na uniwersyteckim parkingu kilka zapiętych rowerów. A w czwartym - podwójny
rowerowy fart. Spotkałem bowiem sympatyczną, leginsową rowerzystkę, śmigającą
na karbonowym sprzęcie. Jedną z tych co czerpią radość z jazdy na rowerze w tym
samym stopniu co ze świadomości, że dobrze na nim wyglądają. Zaindagowana,
okazała uprzejmość przyprawioną nutką zniecierpliwienia. Pomyślałem, skąd inąd
słusznie, że chce mnie spławić. Przyznała, że wprawdzie trochę się śpieszy, ale
mogę z nią jechać zagranicę bo właśnie jedzie w tamtym kierunku. Do diabła
chyba nie na Białoruś!- przemknęło mi przez myśl. Przystałem jednak ochoczo i -
w rzeczy samej - w kilka minut byliśmy w Republice Zarzecze. W języku dla nas
obojga obcym dostałem radę co warto zobaczyć i jeśli chcę spędzić przyjemne
przedpołudnie to muszę się trochę potułać. Zrewanżowałem się małym co nieco w
kawiarni będącej zarazem siedzibą Parlamentu Republiki, po czym pożegnałem
rowerową towarzyszkę. Jako, że najbardziej lubię rower prowadzić, to w takiej
formie ruszyłem na „tułaczkę” po Republice. Na długim murze wzdłuż ulicy
zawieszono w kilkunastu językach konstytucję tego sympatycznego kraju. Oto
jedno z jej kilkunastu postanowień:
„Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim.
Kot nie ma obowiązku kochać swego pana ale powinien pomóc mu w trudnej chwili”.
Zabawne, bo później zajrzałem do antykwariatu,gdzie właśnie kot jest dyrektorem
- wielki rudy wąsacz widać, że bukinista starej daty. Podobno w ciepłe dni
wyleguje się przed wejściem, przepuszczając co zacniejszych klientów. Nieco
dalej sklepik ze starociami, lecz właściciel jest tak przywiązany do
zgromadzonych przedmiotów, że nic nie jest w stanie sprzedać… Poprzez Wilejkę
widok na Górę Trzech Krzyży i ładną willę Burmistrza. Żeby to zobaczyć, trzeba
przejść przez zagracony zaułek pełen artefaktów po tych, którzy uważają, że
szczęście można posiąść jedynie w sposób turbodoładowany...Nieopodal
zardzewiałe mostki nad Wilejką uginające się pod ciężarem takich zardzewiałych kłódek, smutnych świadków zardzewiałych miłości... Niedaleko pracownia
i galeria wszystkiego co z gliny. Pochodzę z krainy iłów tortońskich dlatego
musiałem się popisać przed właścicielką umiejętnościami w jej urabianiu.
W
podzięce miałem nawet otrzymać rodzinę glinianych dzwoneczków...Jednak w panice
opuściłem lokal, bo znikł mój pożyczony rower. Na szczęście przestawiono go
tylko nieco dalej-pewnie komuś przeszkadzał. Skończyło się happy lecz
świadomość potencjalnej straty pozbawiła mnie ochoty na dalszą zabawę z
gliną...Szczęśliwie dalej trafiłem na podwórkową galerię zdominowaną przez
mocno erotyczne rzeźby, a jakże by inaczej, rodzaju kobiecego, których twórca
był wyraźnie inspirowany testosteronem. To pozwoliło mi nieco ustabilizować
psychikę po rowerowym incydencie. Sklepiki, galerie, pracownie, zaułki czyste i
odrapane, brązowa syrenka zasłuchana w szemrzącą Wilejkę, bohema, zero turystów - cisza - to
właśnie substancja i klimat tego uroczego miejsca w marcowej porze.
Po
południu koniec rowerowych przygód - musiałem zwrócić pożyczony rower. Notabene
jego właściciel, w wolnym czasie przewodnik po starym kampusie Wileńskiego
Uniwersytetu, właśnie oprowadzał grupę Rosjan. Oczywiście w języku angielskim.
Zabawne było obserwować werbalną ekwilibrystykę komunikujących się po angielsku
mając świadomość, że wszyscy tzn. oprowadzający i oprowadzani doskonale
przecież znają rosyjski… Symtomatyczne -
trochę kompleksów, fobii, nadziei, ambicji, talentów - tak się rodzi litewska
państwowość. Wszystkiego dobrego dla tego pięknego kraju, gdzie poza miastem
łatwiej spotkać groźnego zwierza niż żywego ducha.
Wilno trzeci tydzień marca 2017
Zapraszam także na moją stronę internetową : https://gwaraponidzie.wordpress.com/
Zapraszam także na moją stronę internetową : https://gwaraponidzie.wordpress.com/