Mieczysław Sobielga
Właśnie
przejechała przedostatnia Kielecka Masa Krytyczna 2018. Mimo mroźnego listopadowego wieczoru na Rynek
dotarło kilkadziesiąt osób w tym: kilka pań, jedno dziecko, dwóch emerytów oraz
nasza Gosia ze Zbyszkiem. Jadąc w tej grupie zastanawiałem się ilu rowerzystów
powinno się stawić na kieleckim rynku, żeby stanowić masę krytyczną tzn. żeby
przekonać kieleckich urzędników do rozumnego rozwiązywania rowerowych
problemów. Biorąc pod uwagę dotychczasowe „sukcesy” samorządowców w tym
względzie, trzeba by ich zebrać chyba
kilka tysięcy…
Przejechaliśmy raptem dziesięć kilometrów, a niedorzeczności i absurdów dot. infrastruktury rowerowej, na które zwracali uwagę organizatorzy, trudno zliczyć. Skądinąd Kielecka Masa, bynajmniej nie z winy jej organizatorów, jest „krytyczna” nie w tym sensie w jakim być powinna. Ten oddolny ruch społeczny spełnia bowiem swoje zadanie, jeśli wzbudza w zarządzających refleksję typu: „ z tym środowiskiem trzeba się liczyć”. Taką była np. warszawska Masa. Już kilka dni przed nią magistrackich urzędników bolała głowa... Natomiast Masa kielecka, wbrew własnej woli, wpisała się niepostrzeżenie w kalendarz miejskich imprez, stając się tolerowanym, comiesięcznym rytuałem, pozbawionym „efektu kuli śnieżnej”. Jednak dobrze, że jeździ i pokazuje tę kielecką rowerową mizerię, wszak kropla drąży skałę, choć „skała” wyjątkowo oporna...
Przejechaliśmy raptem dziesięć kilometrów, a niedorzeczności i absurdów dot. infrastruktury rowerowej, na które zwracali uwagę organizatorzy, trudno zliczyć. Skądinąd Kielecka Masa, bynajmniej nie z winy jej organizatorów, jest „krytyczna” nie w tym sensie w jakim być powinna. Ten oddolny ruch społeczny spełnia bowiem swoje zadanie, jeśli wzbudza w zarządzających refleksję typu: „ z tym środowiskiem trzeba się liczyć”. Taką była np. warszawska Masa. Już kilka dni przed nią magistrackich urzędników bolała głowa... Natomiast Masa kielecka, wbrew własnej woli, wpisała się niepostrzeżenie w kalendarz miejskich imprez, stając się tolerowanym, comiesięcznym rytuałem, pozbawionym „efektu kuli śnieżnej”. Jednak dobrze, że jeździ i pokazuje tę kielecką rowerową mizerię, wszak kropla drąży skałę, choć „skała” wyjątkowo oporna...
A rzeczywistość skrzeczy gawronim
głosem! W rankingu miast przyjaznych rowerzystom, sporządzanym przez
miesięcznik Rowertour, Kielce w br. zajęły 32 miejsce na 38
klasyfikowanych, a wśród miast wojewódzkich - ostatnie! Miarą „dokonań”
kieleckich samorządowców jest ponadto dojmujący spadek miasta we wspomnianym
rankingu w ciągu ostatnich dwóch lat - z 20. miejsca na 32! Ranking,
organizowany co 2 lata, jest oparty na solidnej metodyce (osiemnaście kryteriów
klasyfikacji). Bardzo symptomatyczne, że w Kielcach najniżej została oceniona
(0 pkt) m. in. procedura
projektowania i budowania infrastruktury i sposób konsultacji tego procesu ze
środowiskiem rowerowym. Nic dziwnego, że rezultatem takiego zarządzania
jest, również oceniona na zero, długość rowerowej infrastruktury drogowej
wybudowanej w ostatnich latach w stosunku do wielkości miasta.
A zatem - drodzy urzędnicy, pora wrócić
do szkoły i przypomnieć sobie maksymę wywiedzioną z benchmarkingu: żeby
wiedzieć czy robisz dobrze, musisz się dowiedzieć jak robią to najlepsi.
Mamy
jednak nowe władze i nowe nadzieje. Dlatego organizatorzy Masy zbierali wśród
uczestników życzenia i postulaty adresowane do nowo wybranego Prezydenta. Moje
życzenia były banalne i do znudzenia te same: dużo zdrowia dla Pana Prezydenta,
a asfaltowych dróg rowerowych i rowerowych przejazdów przez jezdnie - dla kielczan.