Wakacje to dobry czas na
zachowania spontaniczne. Takim chyba był nasz wyjazd rowerowy w pierwszym
tygodniu sierpnia 2017. No powiedzmy spontaniczny w części, bowiem chcieliśmy
zahaczyć o Warszawę. Celem był m.in. udział w wieczornej uroczystości w przeddzień
rocznicy Powstania Warszawskiego.
Część pierwsza - składanie wieńców. Kolejka
do składania długa, bo wielu chce się ogrzać w powstańczej chwale...
Druga
część godna najlepszych słów opisujących piękny nastrój tego upalnego wieczoru.
Plac Krasińskich wypełniony po brzegi ludźmi i piosenkami przedwojennej oraz
wojennej Warszawy, w świetnej aranżacji i wykonaniu Jana Młynarskiego ze swoim
Combo, oraz zaproszonych przez niego gości z Aleksandrą Kurzak, której piękny
sopran nadał powstańczym piosenkom szlachetnego wyrazu.
Pod wrażeniem wieczoru, niemal zapomnieliśmy o
rowerach w samochodzie.
Rankiem wyjazd na
północ, bez konkretnego planu. S7- niewielki ruch, na zewnątrz 30 stopni - nie chce
się wysiadać. Nie wiadomo kiedy, a już jesteśmy na Warmii w okolicach Olsztyna
- czas się gdzieś zatrzymać. Wybór padł na kompleks budynków na morenowym
pagórku we wsi Giławy. Pensjonat jak pensjonat - przerobiony z okazałej stajni.
Obok gigantycznych rozmiarów stodoła oraz potężna bryła spichlerza. Z jednej
strony rozległy teren przypominający lasostep, a z drugiej ściana mieszanego
lasu graniczącego z wielkim pastwiskiem – zielonym w czarno-białe ruchome
kropki. W tle czerwona bryła gotyckiego kościoła pamiętającego czasy
zamożniejszych parafian. Widoki typowe dla Warmii. Trasy rowerowe chyba
najlepsze jakie mogą być. Lokalnych dróg asfaltowych niewiele, jest za to sporo
śródleśnych, śródpolnych czy śródjeziornych traktów szutrowych ustabilizowanych
gliną morenową, które w lesie są wilgotne, nad jeziorem malownicze, a w polu suche,
lecz bez tej piaszczysto-pylastej makabry. Lodowiec zostawił tu w prezencie
łagodne podjazdy, a ludzie żółte, zielone i czarne paski na drzewach, lecz kto
by tam patrzył na szlaki rowerowe, jak jeździć można wszędzie i w każdym
kierunku.
Nasza rowerowa eksploracja
terenu, jako się rzekło, była pozbawiona jakiegokolwiek planu. Najczęściej nie
wiedzieliśmy dokąd jedziemy, a przejechany dystans wyznaczało oddalanie i
powrót - od i do miejsca zakwaterowania. Przy czym oddalaniem kierowało
„widzimisię”, a powrotem „Google”. Zrobiliśmy tym sposobem kilka pętli, prawie
zawsze sporą ich część brzegiem jezior, bo inaczej nawet by się nie dało.
Jedynie trzy wycieczki zaplanowaliśmy świadomie. Jedną do pobliskiego
miasteczka Pasym - najstarszego w tej części Warmii, drugą wokół jeziora
Serment, a trzecią - na olsztyńską starówkę.
Zaraz po wjeździe na
pasymski rynek zwabiły nas dźwięki muzyki organowej dochodzące z kościoła
ewangelickiego. Okazała budowla z cegły, a w skali tego miasteczka nawet
monumentalna. Spędziliśmy tam trochę czasu, bo cóż jest przyjemniejszego w
upalny dzień, niż chłód gotyku przyprawiony dźwiękiem starych organów... Na
drugim końcu ulicy stoi jego dużo młodszy chrześcijański brat – katolicki
neogotyk o solidnie zakratowanym wejściu – niestety. Rowerowa runda po rynku
wokół dziewiętnastowiecznego ratusza i niepostrzeżenie znów jesteśmy nad
poszarpanym i życzliwym dla wypoczywających jeziorem Kalwa.
Kalwa jest
przeciwieństwem pobliskiego jeziora Serment, który zazdrośnie strzeże swych
wód, otaczając się niedostępną linią brzegową. Właśnie ten Serment
postanowiliśmy ujarzmić tzn. zażyć kąpieli w jego czystych wodach. Objechaliśmy
go zatem leśnymi drogami, po jednej stronie nawet trochę błotnistymi, z
determinacją wypatrując przyjaznego brzegu. (Żądza wodnej ochłody nie stępiła w
nas bynajmniej ochoty obejrzenia jednego z niemieckich schronów tzw. Pozycji
Olsztyneckiej, zlokalizowanego nieopodal jeziora). Pochlapani błotem,
dotarliśmy wreszcie do wąskiego przesmyku pozwalającego wejść do wody, bez uszczerbku
na zdrowiu i urodzie. Woda taka, że widać kiełbie na głębokości kilku metrów -
o temperaturze 20, a w powietrzu 30. Tak, to jeden z tych przypadków, które się
nazywają „chwilo trwaj”…
Zwiedzanie olsztyńskiej
starówki należało oczywiście zacząć od znanej tu lodziarni „Kroczek”. Jazda
rowerem po centrum, choćby ze względów na urozmaiconą rzeźbę i malownicze
ścieżki nad Łyną, wyzwala dużo radości, lecz nie dane nam było w pełni się o
tym przekonać. Zapomnieliśmy bowiem, że w tym dniu w naszym pensjonacie wędzą
specjały w „zimnym dymie”. Gdy to do nas dotarło, trudno było się już skupić na
kontemplowaniu olsztyńskich atrakcji. Zakupiliśmy, nieobecny w giławskim
sklepie, nasz ulubiony pilsner urquell i co „rower wyskoczy” z powrotem, aby
zdążyć na organizowany „wieczór sabarytów”...
PS
Może się kiedyś uda
zorganizować wyjazd z „Kigari” na urokliwą Warmię, często utożsamianą, lecz
jakże inną od skomercjalizowanych Mazur.
J. i M. Sobielga