poniedziałek, 7 września 2015

O tym, jak słowacki pragmatyzm łagodzi rowerowe obyczaje

Zapraszamy do przeczytania kolejnego felietonu pióra Mieczysława Sobielgi !!!!
Rowerzyści znają ten nieznośny stan ducha, gdy przemieszczają się na obszarze, gdzie przepisy drogowe czy organizacja ruchu rozjeżdżają się ze zdrowym rozsądkiem. Przykład: jedziesz drogą rowerową i nagle - stop! - czerwony sygnał zabraniający przekraczania prawoskrętu, który żaba przeskoczy za jednym odbiciem. Widoczność jezdni aż po horyzont – pusto, żadnego pojazdu na pasie ruchu, który zamierzamy przeciąć.  Każde zachowanie w danym przypadku jest stresujące. Czekasz – zerkają na ciebie z politowaniem ci, którzy zdecydowali, że czekanie w tej sytuacji jest głupie. Nie czekasz – wychodzisz na  ignoranta. A wystarczyłoby jedno przyjaźnie mrugające, żółte światełko… Wcześniej jednak musiałoby się zapalić w głowach tych, co zarządzają organizacją ruchu… No cóż, żyjemy w przeregulowanej rzeczywistości.
 Ale nawet w takiej przestrzeni gdzie infrastruktura częściej bywa źródłem irytacji niż wygody, można znośnie funkcjonować. Doświadczyłem tego w Żylinie. Miasto tej wielkości (80tys.), to w sam raz obiekt do zwiedzania na rowerze. Urzekł minie np. nowy ciąg pieszo – rowerowy, którego asfalt wyzwolony z betonowego obramowania, beztrosko wylewał się na trawnik. Dla przywykłych do krawężnikowej estetyki może nie wygląda to najlepiej, lecz funkcjonalnie - rewelacja. Można omijać, wymijać i co tam jeszcze, bo jak nie wystarcza asfaltu wjeżdżamy płynnie na trawnik. Wydzielonych przejazdów rowerowych jak na lekarstwo. Rowerzyści przejeżdżają jezdnię w miejscach przejść dla pieszych, bo chyba uważają, że lepiej się rozejrzeć niż zsiadać z roweru. Miejscowy student – weteran rowerowy - tak mi wyłożył tę kwestię: nie zsiadaj z roweru przed przejściem, zwolnij i bierz pieszych po zewnętrznej, bo jak będziesz wierzgał nogą przy zsiadaniu/wsiadaniu, to możesz komuś strącić kapelusz… Mój pożyczony holender, który miał siodełko na wysokości pierwszego piętra chyba potwierdzał te obawy... Kolejny przykład intuicyjnego użytkowania przestrzeni, to dwie równolegle ścieżki łączące kampus uniwersytecki z centrum. Nominalnie jedna przeznaczona dla rowerów, druga dla pieszych - rozdzielone pasem cieniodajnej zieleni. W porze upałów zarówno piesi jak i rowerzyści przemieszczali się po aktualnie zacienionej ścieżce, czyli do południa piesi gościli u rowerzystów, a po południu odwrotnie. Wieczorem wszystko wracało do normy. Także na  obszarze uroczego Centrum nie widziałem znaków, które by zakazywały rowerzystom czegokolwiek np. jazdy po ruchliwych pasażach, czy prawa do zgromadzeń w ogródkach piwnych... Nie wiem jak słowackie przepisy regulują sprawy rowerowe.  Widać jednak, że mieszkańcy Żyliny dostosowali je do swojej wygody, chyba bez uszczerbku dla bezpieczeństwa. To sprawia, że jazda rowerem w tym mieście jest całkiem przyjemna. Pewnie dlatego mój stary Batavus wzmocniony kuflem schłodzonego Urquella spod Żylińskiego karylionu, wracał wieczorami do hotelu jak torpeda…