Rowerzyści znają ten nieznośny stan
ducha, gdy przemieszczają się na obszarze, gdzie przepisy drogowe czy
organizacja ruchu rozjeżdżają się ze zdrowym rozsądkiem. Przykład: jedziesz drogą
rowerową i nagle - stop! - czerwony sygnał zabraniający przekraczania
prawoskrętu, który żaba przeskoczy za jednym odbiciem. Widoczność jezdni aż po
horyzont – pusto, żadnego pojazdu na pasie ruchu, który zamierzamy przeciąć. Każde zachowanie w danym przypadku jest
stresujące. Czekasz – zerkają na ciebie z politowaniem ci, którzy zdecydowali,
że czekanie w tej sytuacji jest głupie. Nie czekasz – wychodzisz na ignoranta. A wystarczyłoby jedno przyjaźnie
mrugające, żółte światełko… Wcześniej jednak musiałoby się zapalić w głowach
tych, co zarządzają organizacją ruchu… No cóż, żyjemy w przeregulowanej
rzeczywistości.
Ale nawet w takiej przestrzeni gdzie infrastruktura częściej bywa źródłem irytacji niż wygody, można znośnie funkcjonować. Doświadczyłem tego w Żylinie. Miasto tej wielkości (80tys.), to w sam raz obiekt do zwiedzania na rowerze. Urzekł minie np. nowy ciąg pieszo – rowerowy, którego asfalt wyzwolony z betonowego obramowania, beztrosko wylewał się na trawnik. Dla przywykłych do krawężnikowej estetyki może nie wygląda to najlepiej, lecz funkcjonalnie - rewelacja. Można omijać, wymijać i co tam jeszcze, bo jak nie wystarcza asfaltu wjeżdżamy płynnie na trawnik. Wydzielonych przejazdów rowerowych jak na lekarstwo. Rowerzyści przejeżdżają jezdnię w miejscach przejść dla pieszych, bo chyba uważają, że lepiej się rozejrzeć niż zsiadać z roweru. Miejscowy student – weteran rowerowy - tak mi wyłożył tę kwestię: nie zsiadaj z roweru przed przejściem, zwolnij i bierz pieszych po zewnętrznej, bo jak będziesz wierzgał nogą przy zsiadaniu/wsiadaniu, to możesz komuś strącić kapelusz… Mój pożyczony holender, który miał siodełko na wysokości pierwszego piętra chyba potwierdzał te obawy... Kolejny przykład intuicyjnego użytkowania przestrzeni, to dwie równolegle ścieżki łączące kampus uniwersytecki z centrum. Nominalnie jedna przeznaczona dla rowerów, druga dla pieszych - rozdzielone pasem cieniodajnej zieleni. W porze upałów zarówno piesi jak i rowerzyści przemieszczali się po aktualnie zacienionej ścieżce, czyli do południa piesi gościli u rowerzystów, a po południu odwrotnie. Wieczorem wszystko wracało do normy. Także na obszarze uroczego Centrum nie widziałem znaków, które by zakazywały rowerzystom czegokolwiek np. jazdy po ruchliwych pasażach, czy prawa do zgromadzeń w ogródkach piwnych... Nie wiem jak słowackie przepisy regulują sprawy rowerowe. Widać jednak, że mieszkańcy Żyliny dostosowali je do swojej wygody, chyba bez uszczerbku dla bezpieczeństwa. To sprawia, że jazda rowerem w tym mieście jest całkiem przyjemna. Pewnie dlatego mój stary Batavus wzmocniony kuflem schłodzonego Urquella spod Żylińskiego karylionu, wracał wieczorami do hotelu jak torpeda…
Ale nawet w takiej przestrzeni gdzie infrastruktura częściej bywa źródłem irytacji niż wygody, można znośnie funkcjonować. Doświadczyłem tego w Żylinie. Miasto tej wielkości (80tys.), to w sam raz obiekt do zwiedzania na rowerze. Urzekł minie np. nowy ciąg pieszo – rowerowy, którego asfalt wyzwolony z betonowego obramowania, beztrosko wylewał się na trawnik. Dla przywykłych do krawężnikowej estetyki może nie wygląda to najlepiej, lecz funkcjonalnie - rewelacja. Można omijać, wymijać i co tam jeszcze, bo jak nie wystarcza asfaltu wjeżdżamy płynnie na trawnik. Wydzielonych przejazdów rowerowych jak na lekarstwo. Rowerzyści przejeżdżają jezdnię w miejscach przejść dla pieszych, bo chyba uważają, że lepiej się rozejrzeć niż zsiadać z roweru. Miejscowy student – weteran rowerowy - tak mi wyłożył tę kwestię: nie zsiadaj z roweru przed przejściem, zwolnij i bierz pieszych po zewnętrznej, bo jak będziesz wierzgał nogą przy zsiadaniu/wsiadaniu, to możesz komuś strącić kapelusz… Mój pożyczony holender, który miał siodełko na wysokości pierwszego piętra chyba potwierdzał te obawy... Kolejny przykład intuicyjnego użytkowania przestrzeni, to dwie równolegle ścieżki łączące kampus uniwersytecki z centrum. Nominalnie jedna przeznaczona dla rowerów, druga dla pieszych - rozdzielone pasem cieniodajnej zieleni. W porze upałów zarówno piesi jak i rowerzyści przemieszczali się po aktualnie zacienionej ścieżce, czyli do południa piesi gościli u rowerzystów, a po południu odwrotnie. Wieczorem wszystko wracało do normy. Także na obszarze uroczego Centrum nie widziałem znaków, które by zakazywały rowerzystom czegokolwiek np. jazdy po ruchliwych pasażach, czy prawa do zgromadzeń w ogródkach piwnych... Nie wiem jak słowackie przepisy regulują sprawy rowerowe. Widać jednak, że mieszkańcy Żyliny dostosowali je do swojej wygody, chyba bez uszczerbku dla bezpieczeństwa. To sprawia, że jazda rowerem w tym mieście jest całkiem przyjemna. Pewnie dlatego mój stary Batavus wzmocniony kuflem schłodzonego Urquella spod Żylińskiego karylionu, wracał wieczorami do hotelu jak torpeda…